Wychowanek Polonii Świdnica, zdobywca Pucharu Polski z Jagiellonią (2010), piłkarz znany polskim kibicom z ekstraklasowych boisk, gdzie reprezentował kluby takie jak Śląsk Wrocław (pokazał się tam nie tylko z dobrej gry, ale i niezwykłej kreatywności przy wymyślaniu cieszynek), Górnik Łęczna, Ruch Chorzów czy Jagiellonia Białystok, ale pamiętany także w Izraelu, gdzie m.in. w barwach Hapoel Beer Szewa okrasił spędzone tam 2 sezony łączną ilością 14 zdobytych bramek! Dziś? Ekspert telewizyjny oraz komentator w Canal+, którego potencjał, jeszcze za czasów ekstraklasowych podbojów, wypatrzył Andrzej Twarowski, ale przede wszystkim... niezwykle sympatyczny człowiek, który mimo bardzo aktywnego życia zawodowego, znalazł dla mnie czas na szczerą, barwną rozmowę. Zachęcam do lektury!
- Wystarczyło przyjrzeć się Pańskim social mediom, aby przekonać się, iż nie tylko jest Pan na bieżąco z sytuacją świdnickiego klubu, ale nawet osobiście pojawił się Pan na meczu otwarcia sezonu 2020/2021, gdzie nasz beniaminek 3 ligi zmierzył się z... Ruchem Chorzów, którego to kiedyś także był Pan piłkarzem, zatem to spotkanie musiało być dla Pana szczególne, prawda?
- Zgadza się! W Świdnicy jest piękny obiekt, społeczeństwo głodne piłki nożnej, jest zainteresowanie biznesu i władz lokalnych, wychowankowie są wysyłani w Polskę - nic tylko budować klub na wyższy poziom. Oczywiście mniej lat minęło odkąd grałem w Ruchu, to i miałem okazję porozmawiać ze znajomymi.
- Jak wrażenia po meczu? Trzymał Pan kciuki za korzystny wynik Polonii czy z racji przebiegu Pańskiej kariery piłkarskiej, ostateczne zwycięstwo Ruchu przyjął Pan z entuzjazmem?
- Widowisko było przednie, a ja kibicowałem dobremu widowisku - cieszyłem się na świetny początek Polonii. Zwycięstwo niezbędne było Ruchowi, bo drużyna ta nieustannie jest pod ogromna presją awansu. Podobała mi się postawa kibiców świdnickich, że z respektem przyjęli ostateczna porażkę.
- Spodziewał się Pan, że właśnie tak będzie wyglądał ten mecz na stadionie miejskim w Świdnicy, zanim rozbrzmiał pierwszy gwizdek?
- Jeszcze raz zaakcentuję moje podejście do kibicowania: oczekuję widowiska i dobrej gry - wynik dla mnie jest sprawą drugorzędną. Widowisko było i z tego się cieszę, nie mogą wygrać oba zespoły, a ja i tak wolę to, aniżeli nudny remis. Nie do końca wiedziałem czego się spodziewać przed meczem, ale jestem mile zaskoczony poziomem sportowym i całą otoczką.
- Obserwując Pana aktywność w internecie można zauważyć, że udostępnia Pan sporo treści dotyczących klubów, których był Pan piłkarzem. Mowa nie tylko o Polonii, ale i Śląsku Wrocław, Jagiellonii... Jako człowieka sportu cechuje Pana tendencja przywiązywania się do klubów i ludzi, mających wpływ na przebieg Pana kariery?
- Nie bardziej, niż innych. Uwielbiam kibiców futbolu na całym świecie, polskich kibiców w każdym zakątku naszego kraju, którzy popychają naszą krajową piłkę do przodu. Byłem jednak dumny w każdym zespole, w którym grałem. Zawsze to zaszczyt grać dla lokalnej publiczności, nosząc herb, który dla tych ludzi dużo znaczy. Tak też właśnie miałem w każdym klubie... z każdego mam dobre wspomnienia!
- Dosłownie w każdym? Zostawiając na chwilę temat polskich boisk - Pańska przygoda w Izraelu była dobrą, sportową decyzją? Dwa sezony w Hapoel Beer Szewa okrasił Pan łączną ilością 14 bramek w 61 meczach, ale późniejszy pobyt na wypożyczeniu w Ihud Bnei Sakhnin nie owocował już tak dobrymi liczbami, właściwie... nie było ich wcale. Jak Pan zatem ocenia sezony spędzone na Bliskim Wschodzie?
- (śmiech) Brawa za dociekliwość! To prawda... sportowa porażka, ale kto rozumie sport - wie, że nie da się tylko wygrywać! To są doświadczenia, które wpływają na dalsze etapy życia. Poza sportowo było bardzo dobrze.
- W Ihud Bnei Sakhnin coś szczególnego decydowało o braku liczb?
- Zostałem ściągnięty, by pomóc utrzymać zespół, ale byłem na to za słaby, zespół był słaby i niestety spadliśmy - mimo nowego stadionu, żywiołowej publiki... Ale każdy chce wygrywać, decydują detale.
- Skoro mówimy o chęci wygrywania - jako piłkarz Jagiellonii Białystok zdobył Pan Puchar Polski, pograł Pan sporo na boiskach polskich, topowych drużyn, jest Pan zadowolony z przebiegu Pańskiej kariery? Mógł Pan z niej wycisnąć więcej, czy raczej było to maksimum? Jeśli mógł Pan osiągnąć więcej, to czego zabrakło? Co stanęło na drodze?
- Tak, jestem zadowolony i to był maks! Za późno kształtowałem się jako dzieciak z uwagi na chorobę bioder. Dopiero w wieku 14 lat dołączyłem do Polonii, a potem nie da się tego nadrobić... Techniki, bo z fizyką było nieźle, chociaż profesjonalizm był wtedy na niskim poziomie, że wspomnę tylko o prozaicznym nawadnianiu się. Mowy o tym nie było do przełomu wieków... Niewiarygodne. A gdzie dieta, suplementacja?
- O trendach żywieniowych czy suplementacji dużo zmieniło się za sprawą m.in. Roberta Lewandowskiego - dziś wielu piłkarzy otwarcie przyznaje, że zmiany w tych kwestiach wprowadzili stosunkowo niedawno, nic więc dziwnego, że za czasów Pana szczytowej formy temat był jeszcze mniej popularny, ale z tym nawodnieniem było wówczas naprawdę aż tak źle?
- Tak, nikt nie mówił, jak to jest ważne, zaczynając od początku - w szkole po lekcji w-f płyn uzupełniało się wodą z kranu. Skurcze długo łapały mnie podczas meczów, dopóki nie odkryłem, że to nie zmęczenie, tylko po prostu brak nawodnienia! Nawadniania piłkarzy krótko mówiąc było stanowczo za mało. Potem nauczyłem się, że "jak się chce pić", to już jest za późno. Im dalej w las mojej kariery, tym większa świadomość i coraz lepsze efekty.
- Trener Janusz Kondracki, który trenował moich serdecznych znajomych - Piotra Kobusa oraz Jakuba Żuberka, wspominał przy nich drużynę z Panem w składzie (byliście wówczas w III lidze), jako świetnie wyćwiczoną motorycznie. Wyniki Coopera mieliście podobno wówczas bardzo zbliżone do piłkarzy grających w tym czasie w reprezentacji kraju, to prawda?
- Potwierdzam, że dużo pracowaliśmy, biegaliśmy Coopera, jak wściekli! Przy okazji pozdrawiam trenera Janusza i publicznie mu dziękuję, bo miał duży wpływ na mój rozwój psychofizyczny! Pasjonat i tytan pracy, zainspirował mnie.
- W kręgach piłkarskich jako Pańskie największe zalety wymieniało się siłę, kondycję i ogólną sprawność fizyczną. Zgodzi się Pan z tym?
- Zgadzam się. Koledzy m.in. w Ruchu Chorzów twierdzili, że jestem świetny technicznie, ale to nie była prawda... Nadrabiałem przebojowością i odwagą, stąd stosunkowo dużo wychodziło mi w dryblingach i dynamicznych akcjach. Na najwyższy poziom byłem zbyt nieregularny i miałem za dużo strat, lecz rzeczywiście całe lata grałem jako napastnik - nie, bo dobrze strzelałem, tylko dobrze utrzymywałem piłkę, walczyłem z obrońcami i tym stwarzałem okazje dla innych.
- Jako cofnięty napastnik czuł się Pan najlepiej?
- Szczerze? Raczej z boku w formacji 4-3-3. Tak grałem w Izraelu. Na "10" musisz mieć świetną technikę, bo jest diabelsko gęsto, a najlepiej zrozumiałem to między kolegami z Wisły (Głowacki, Stolaczyk, Baszczyński, Szymkowiak, Cantoro, itd.) Skutecznie wybijali mi oni z głowy grę na "10", ale na boku w 4-4-2 już trzeba było być lekkim chartem "box to box" i też nie było lekko! Dobry układ dla mnie był w 4-4-2 na dwóch napastników, z drugim równie silnym i tu najlepiej wspominam Słowaka Fabusa i zaraz po nim wchodzącego do ligi 18-latka Sobiecha.
- Czy dostrzegł Pan w naszej obecnej drużynie (chociażby na ostatnim meczu) jakąś perełkę? Kogoś, kto ma potencjał na zostanie "drugim Remigiuszem Jezierskim"?
- Co ciekawe ja też nie byłem jakąś perełką w czasach Polonii. Dopiero uczyłem się futbolu... i raptem od kilku lat mam wrażenie, że mój 16-letni syn, po 10 latach piłkarskiej edukacji, jest lepiej przygotowany na wyższy poziom, niż ja jako 24-letni, debiutujący w ekstraklasie piłkarz przywdziewający wówczas trykot Śląska Wrocław.
- Czyli nikt ciekawy się Panu w oko nie rzucił, ale także nie oznacza to, że młodzi nie zrobią jeszcze podobnych karier, jak Pan?
- Czy po ostatnim sezonie w Śląsku Wrocław nie myślał Pan o tym, aby wrócić jeszcze do Polonii na sezon lub dwa, zamiast kończyć karierę?
- Jeśli o mnie chodzi, to się mogło wydarzyć, ale nikt mi nigdy tego nie zaproponował. Jeszcze 3-4 lata byłem w dobrej formie.
- Ciężko w to uwierzyć. No cóż - ostatnie pytanie: Jak to się stało, że został Pan komentatorem w Canal+? Właśnie tym chciał się Pan zajmować po odwieszeniu butów na kołku?
- Nie, przypadek. Przynajmniej tak myślę, chociaż pewnego rodzaju pomysł na mnie miał Andrzej Twarowski. Poznaliśmy się na turnieju charytatywnym, pół roku przed końcem ostatniego sezonu i powiedział mi wtedy, że jak będę kończył, to żebym dał znać, więc coś tam we mnie chyba wypatrzył. Przyznaję, dobrze się czuję komentując, chociaż zaznaczam, że nie lubię się wymądrzać.
Comments